Na przełomie XIX i XX weku żyli i gospodarzyli się w Witaszycach żyli moi pradziadkowie.Doczekali się jedenaściorga dzieci.Ziemi mieli mało, a gąb do wyżywienia sporo.Dlatego głowa rodziny postanowiła dorobić.Został woziwodą.Zamówił u bednarza beczki.Razem z prababcią jeździli do pobliskich strumyków i czerpali z nich wodę, by potem sprzedawać ją po okolicznych domostwach.Pewnego razu pradziadek, nie mówił nikomu, sam napełnił beczki w miejscu, gdzie dzisiaj jest "cygański mostek". Wodę sprzedał.Ale co się działo ze zwierzętami z tych gospodarstw,które zakupiły wodę, nie sposób opisać.Konie rżały, świnie kwiczały,owce beczały,a psy wyły całą noc.Zwierzęta taranowały ogrodzenia.Następnego dnia ci, którzy kupili od pradziadka wodę, przyszli ze skargą i pradziadek musiał im oddać pieniądze.Już nigdy więcej w tym zauroczonym miejscu nie napełniał beczek.
Kiedy gospodarstwo przejął mój dziadek Stasiu, chciał sprawdzić wiarygodność pradziadkowej opowieści.Pewnego dnia orząc w polu w pobliżu"cygańskiego mostka",napoił wodą konia Karego.Ogier wpadł w taki szał, że dziadek nie mógł sobie z nim poradzić.Koń pobiegł w nieznane.Dopiero późnym wieczorem wrócił do domu.Moja mama Mirka i jej siostra Jola nigdy nie odważyły się napoić krów tą wodą.Miejsce to omijały nawet sarenki.Zresztą nie tylko one stroniły od wody płynącej pod "cygańskim mostkiem". Również inni gospodarze, stroniąc od tego miejsca , pędzili bydło do wodopoju,który był w głębi lasu.
Adam Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz